Genowefa Tokarska urodziła się w 1949 roku. Mieszka w Biszczy w powiecie biłgorajskim. Zdobyła wykształcenie wyższe rolnicze. Studia inżynierskie ukończyła na Akademii Rolniczej w Lublinie. Absolwentka Studium Pedagogicznego IKN w Lublinie oraz Studium Ekonomiki Rolnictwa SGH w Warszawie. Odbyła także szereg szkoleń uzupełniających m.in. z zakresu polityki przekształceń własnościowych, nowoczesnego zarządzania w administracji publicznej oraz wyceny nieruchomości i zarządzania projektami. W latach 1972-1978 pracowała jako nauczyciel w Zespole Szkół Rolniczych w Różańcu. Następnie w latach 1978-1990 była zatrudniona w bankach spółdzielczych w Biłgoraju i Księżpolu, w tym od 1983 r. na stanowisku dyrektora Banku Spółdzielczego w Księżpolu. Od 1990 r. do 29 listopada 2007 r., kiedy została powołana na stanowisko wojewody lubelskiego, pełniła funkcję wójta gminy Biszcza. W okresie pracy Genowefy Tokarskiej na stanowisku wójta, gmina Biszcza zajmowała wysokie pozycje w rankingach dla najlepszych gmin "Rzeczpospolitej". Jest zamężna. Ma trzy córki oraz troje wnucząt. Więcej informacji : http://www.lublin.uw.gov.pl/wojewoda .
Wywiad z Panią Genowefą Tokarską, Panią wojewodą lubelską.
Piotr Pilch: Jest Pani jedną z 6 kobiet piastujących dziś w Polsce urząd wojewody. Czy jako licealistka lub studentka miała Pani ogólną wizję rozwoju swojej kariery? Aspiracje, by zajść bardzo wysoko?
Genowefa Tokarska: Chciałam być nauczycielką i uczyć dzieci. Nawet przez pewien czas udało mi się realizować ten plan. Potem zmieniałam zawody - byłam bankowcem, samorządowcem, politykiem, ale nie myślałam o stanowiskach i nie planowałam dalekiej przyszłości. Nie było tak, że podążałam przemyślaną ścieżką kariery.
PP: Jest Pani inżynierem z wykształcenia. Czym się Pani kierowała wybierając ten dość męski kierunek?
GT: Męski? Mnie się takim nie wydawał. Jestem inżynierem rolnictwa i uważam, że to zawód, który może wykonywać każdy, bez względu na płeć. Kierunek wybrałam z pełną świadomością, bo żyłam blisko natury, lubiłam wieś i zawsze byłam miłośniczką kwiatów. Tak zresztą jest do dziś.
PP: W latach 1978 - 1990 pracowała Pani w spółdzielczości bankowej, w tym, przez ostatnie 7 lat, na stanowisku dyrektora banku. Zwykle to stanowisko kojarzy się z mężczyzną.
GT: Ale to nie zawsze odzwierciedla stan faktyczny. Ja pierwsze kroki w bankowości stawiałam pod rządami kobiety i – co Pani słusznie zauważyła – był to koniec lat siedemdziesiątych. Jak widać, już wtedy kobiety zajmowały wysokie stanowiska.
PP: Co było dla Pani impulsem do podjęcia Podyplomowych Studiów Ekonomiki Rolnictwa w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie w znamiennym roku 1989?
GT: To była Ekonomika Rolnictwa i Bankowości. Pracowałam wtedy w banku i studia stanowiły uzupełnienie mojej wiedzy. Zawsze wiedziałam, że doświadczenie zawodowe jest atutem, ale nauka i wiedza to podstawa. Uznałam, że takie studia pozwolą mi lepiej zarządzać bankiem.
PP: Podjęła Pani uzupełniające szkolenia z zakresu Polityki Przekształceń Własnościowych, Nowoczesnego Zarządzania w Administracji Publicznej, Wyceny Nieruchomości i Zarządzania Projektami. Dlaczego akurat te tematy?
GT: Wszystkie dotyczą pracy w samorządzie. Są ściśle związane z funkcjonowaniem gminy i urzędu gminy. Mając teoretyczne przygotowanie, łatwiej podejmuje się decyzje, a co ważniejsze – zwiększa ono pewność – że są to decyzje trafne i podjęte zgodnie z obowiązującymi przepisami.
PP: Czy uczenie się przez całe życie to Pani naturalny odruch? Wiele osób tkwi w przekonaniu, że w życiu jest czas na naukę, wykonywanie pracy zawodowej i emeryturę.
GT: To, rzeczywiście, był naturalny odruch. Życie stwarzało mi możliwości, a ja skrzętnie z nich korzystałam. I nie uważam, że trzeba najpierw się wykształcić, potem iść do pracy i spokojnie trwać na stanowisku do emerytury. Dziś wszystko jest możliwe, a my robimy wiele rzeczy jednocześnie, nawet emeryci idą na studia, a młodzi ludzie uczą się i pracują.
PP: Zachodni specjaliści od budowania kariery mówią, że trampoliną do sukcesu jest znalezienie się pod opieką są osoby wyżej postawionej i nastawionej życzliwie, która spełni rolę mentora w zakresie spraw merytorycznych oraz promotora, gdy uzna młodego człowieka za wartego tego, by go pociągnąć do góry. Czy przypomina sobie Pani kogoś, kto by w podobny sposób wzmocnił Panią na drodze kariery?
GT: Miałam mentora w bankowości. To był niezwykle zacny prezes banku w Księżpolu, od którego wiele się nauczyłam. Gdy się poznaliśmy, gdy ocenił moje możliwości, lobbował za mną. W życiu potrzebny jest ktoś, kto w nas uwierzy, kto da nam pewność, że sobie poradzimy.
PP: Czy patrząc wstecz może Pani powiedzieć, że tak samo wysokie były aspiracje zawodowe kobiet i mężczyzn, których spotykała Pani na swojej drodze?
GT: Większość kobiet, niestety, nie ma wysokich aspiracji i nie bywa tak przebojowa jak mężczyźni. Zazwyczaj czekają, aż ktoś je dostrzeże i doceni. Potem „jest z górki”, bo szybko potrafią udowodnić, że są doskonałymi kierownikami, szefami, menedżerami.
PP: Jakie cechy pozwoliły Pani zajść tak wysoko?
GT: Najtrudniej jest mówić o sobie i samemu się oceniać… Co mnie mobilizuje? Sprawy, które nie dają mi spokoju. Myślę o nich, aż znajdę rozwiązanie. Potem pojawiają się następne i kolejne. Sądzę, że to problemy mobilizują mnie do działania.
PP: Czy może Pani wskazać cechy odróżniające kobiecy i męski styl pracy, zarządzania, myślenia o budowaniu kariery zawodowej?
GT: Zawsze liczy się fachowość i profesjonalizm. Te cechy cenię w każdym, bez względu na płeć. Być może kobiety są bardziej skrupulatne, chociaż znam i panów, którzy są perfekcjonistami. A co zauważalne, w gabinetach kobiet jest więcej kwiatów.
PP: Czy dużą wagę przywiązuje Pani do budowania zawodowych kontaktów? Czy w Pani „sieci” jest duży odsetek kobiet?
GT: Kontakty są ważnym elementem zarówno w życiu zawodowym, jak i prywatnym. Cenię je sobie bardzo wysoko, ale nie sprawdzałam, czy mam w komórce więcej telefonów do pań, czy do panów.
PP: Czy ogólnie rzecz ujmując uważa Pani, że kobiety wspierają się nawzajem w środowisku pracy? Istnieje teoria, że kobiety, które weszły na szczyt drabiny, wciągają ją za sobą nie dopuszczając konkurentek.
GT: Po mnie prezesem banku też została kobieta, co raczej świadczy, że „nie wciągam za sobą drabiny”. Uważam, że razem może być nam łatwiej.
PP: Jakie koszty wiązały się z budowaniem Pani kariery? Jak Pani organizowała czas, by godzić pracę z obowiązkami mamy trzech córek i żony? Czy miała Pani jakąś pomoc?
GT: Kiedy dzieci były małe, pomagała nam Nasza Babunia. Tak mówiliśmy do babci. Pomagała we wszystkim i była dla mnie kimś bardzo ważnym. Potem mogłam liczyć na mamę. Dzięki kobietom z mojej rodziny pracowałam, uczyłam się i nie korzystałam z urlopów wychowawczych. A potem dzieci musiały być dorosłe i samodzielne.
PP: Jakiej rady udzieliłaby Pani młodym kobietom rozpoczynającym swoje życie zawodowe?
GT: Żeby nie zrażały się niepowodzeniami, zawsze wiedziały, czego chcą i zdecydowanie do tego dążyły. Naturalnie, nie za wszelką cenę.
PP: Dziękuję za rozmowę.